Przewijam bezmyślnie kolejne śliczne graficzki, kotki i obcojęzyczne cytaty na fejs-zbuku. Odmóżdżam się po ostatnim, dość intensywnym projekcie. Nie bardzo chce mi się zastanawiać nad tym, co właśnie widzę, ale jednak pewne ośrodki w mózgu wciąż prawidłowo reagują. Coś ciekawego zarejestrowały. Wracam scrollem do góry.

Zdjęcia klimatyczne, stroje z przełomu XIX i XX wieku, wydają się dopracowane, w tle zabytkowa architektura, jak lubię, trochę kości. I czaszek.
Zygmunt to ty?

Aktorów w pierwszym momencie nie rejestruję, ale mam tak zawsze – najpierw tło, smaczki, drobiazgi.
Włączam trailer jeszcze raz. W słuchawkach pojawia się Psycho Killer z lat ‘70-tych, trochę gryzie mi się z obrazem, ale to przełykam i zapijam zimną kawą.
Siedzę jeszcze chwilę po zakończeniu tej parominutowej zapowiedzi, przekrzywiam głowę.
Ale co to, kurde, jest?

Zaczynam szukać, wpisuję dwa wyrazy zawarte w tytule.

Belle Epoque…

Aaa, nowy serial tefałen 😛

Podczytuję kilka ciekawostek, ile to ubrań, ile milionów wsiąkło w produkcję. Ok, daję szansę. Stwierdzam, że tym razem może być ciekawie.
Przez kilka kolejnych tygodni w TV i na sieci zamęczają tymi samymi obrazami. Potęgują głód na coś dobrego polskiego.
Trochę tajemnicy, garść morderstw, szczypta namiętności. Wszystko ładnie ubrane w epokę. Piękną epokę.
Jestem sceptyczna, już tyle razy miałam nadzieję, tyle razy zapowiadało się dobrze, a wychodziła tylko pięknie opakowana kupa.
Ale gdzieś z tyłu głowy pojawia się wątpliwość. A co, jeśli im się w końcu udało?

Belle EpoqueCzekam do środy, dokładnie w połowie lutego ma być telewizyjna premiera pierwszego odcinka Belle Epoque.
Zasiadam, w jednej ręce trzymając biszkoptowe z truskawką, w drugiej kielich wina. Tak na wszelki wypadek. Oglądam. W czołówce ponownie Psycho Killer. Już się do niego przyzwyczaiłam.
I czekam dalej.
Na jakąś akcję, zwrot wydarzeń, ciekawostkę. Jakiś szczegół, drobinkę, która przykuje moją uwagę. Chociaż jeden smaczek. Przecież nie mówię od razu o urywaniu dupy!
Próbuję skupić się na dialogach, podgłaśniam telewizor, myśląc że to znów sąsiedzi z parteru zakłócają mi odbiór. Nie, jednak się mylę.

Na ekranie przewija się jakaś odcięta głowa, laboratorium, nawet ciekawe. Tylko co, do cholery, robi ten sztywniak w roli głównej? A, już rozumiem. Pełno trupów wokół to i jemu się udzieliło.
Odcinek się kończy. Próbuję zebrać myśli i wyciągnąć jakieś pozytywny.
Znajduję jeden – Lubaszenko.
Z całego odcinka pamiętam niestety tylko jedną scenę – gdy sędzia proponuje pracę Janowi (to ten sztywny jeszcze za życia).
I nic więcej.

Dla kogo zatem jest serial Belle Epoque?

Po pierwsze:

dla ludzi BARDZO lubiących seriale a’la Holmes.

Ale ostrzegam, musicie je naprawdę bardzo lubić! I nie porównywać do tych oglądanych wcześniej.

Po drugie:

dla wszystkich lubiących oglądać piękne stroje z epoki.

Tu nie mam zastrzeżeń. Są faktycznie piękne. I aż zbyt czyste.

Po trzecie:

dla piszczących i rzucających majtkami fanek Małaszyńskiego.

Mnie ten aktor nigdy nie przekonywał, zarówno jeśli chodzi o grę, jak i o wygląd. Miałam też przed pierwszym odcinkiem kilka głosów, że pan Paweł spieprzy tę rolę, ale pomyślałam a może tym razem zagra jak należy? Ma mistrza obok, samego Lubaszenkę, może czegoś się nauczy, podejrzy kilka chwytów? Myliłam się.

Po czwarte:

dla desperatów, którzy nie mają internetu, dostępu do komputera i innych kanałów w TV.

Jeśli naprawdę nie macie już co oglądać, to przełączcie w środę wieczorem na tefałen, włączcie fonię na full i otwórzcie wino. A najlepiej dwa, na zapas.

Po piąte:

dla samobójców.

Jeśli myślisz, że Twoje życie jest do dupy, to pomyśl, że inni mają gorzej. Np. statyści w tym serialu, którzy muszą nosić bieliznę z okresu, a i tak nic z tego nie wychodzi.
Bo tego serialu gorset czy pantalony nie uratują.

Kolejny odcinek Belle Epoque, a dokładniej drugi, pojawił się w minioną środę.
Niestety nie mogę nic na jego temat napisać. Zapomniałam, przegapiłam. I nie żałuję.

Moje podsumowanie:
Run run run run run run run away!

Pokaż podobne
Pokaż więcej Recenzje

Zobacz również

Alex Staudinger – wywiad – czyli agorafobia to zołza

Ci, co znają mnie nieco dłużej, wiedzą jak wielki lęk wysokości miałam jeszcze 10 lat temu…